Relacja z trzeciego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2018

Festiwalowy czwartek był podróżą – przez kraje i zmysły.


Trzeci dzień festiwalu rozpoczęły – tradycyjnie już – „Lekcje pod Klepsydrą”. Tym razem podwójne. W liceum nr VII Michał Nogaś opowiadał słuchaczom o prowadzeniu wywiadów i spotkaniach ze znajomymi, zaś prof. Stanisław Rosiek – o twórczości Brunona Schulza. Z kolei w liceum nr XII Wojciech Bonowicz mówił o wierszach Andrzeja Bursy, a Wojciech Birek o tym, jak komiks kreuje i pokazuje świat.

1

Czwartkowe popołudnie rozpoczęliśmy od biografii – lejtomotywu tegorocznej edycji Bruno Schulz. Festiwal. Bohaterem spotkania w Klubie Proza był bowiem Max Blecher, pisarz, którego biografii nie sposób przemilczeć. A warto dodać, że to nie pierwsza festiwalowa rozmowa o życiu i twórczości tego rumuńskiego autora – mówiono o nim już podczas pierwszej edycji festiwalu. Po sześciu latach temat powrócił z okazji polskiego przekładu trzeciej książki Blechera, zatytułowanej „Rozświetlona jama”. O „rumuńskim Schulzu” rozmawiali tłumaczka jego książek Joanna Kornaś-Warwas oraz Paulina Subocz i Ireneusz Staroń – autorzy książki „Nadkolory i nadaromaty. Schulz, Mueller, Blecher”.

2

Dla porządku – narzuconego zresztą przez prowadzącego spotkanie Adama Lipszyca – warto na początek w kilku słowach przypomnieć, kim Max Blecher był. Pisarz dorastał w małym rumuńskim miasteczku i marzył o studiowaniu medycyny w Paryżu. Tymczasem kilka miesięcy po przyjeździe do stolicy Francji dowiedział się, że jest ciężko chory. Wówczas – a miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat! – rozpoczęła się jego tułaczka po sanatoriach, trwająca dekadę i zakończona śmiercią Blechera. Fakt, że spędził tyle lat w gipsowym gorsecie (tak bowiem wówczas leczono gruźlicę kości, na którą cierpiał) paradoksalnie jednak pozwolił pisarzowi na bardziej wnikliwy osąd rzeczywistości. „Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny” (wydana w całości dopiero w 1971 roku, trzydzieści trzy lata po śmierci autora) jest właśnie zapisem tego etapu życia Blechera. Trudno powiedzieć, czy ukończonym – nie wiemy, jak finalnie wyglądałaby ta książka, gdyby pisarz przepisał ją raz jeszcze, jak zwykł to robić – ale z pewnością bardzo przejmującym. Przez metaforę „rozświetlonej jamy”, wykorzystującą opozycję światła i ciemności, narrator książki w organiczny sposób pokazuje, co dzieje się we wnętrzu trawionego chorobą człowieka.

5

Pytanie, które jest tak silnie obecne podczas tegorocznej edycji festiwalu: jaki wpływ ma biografia autora na odbiór jego twórczości? – tym mocniej więc wybrzmiewa w przypadku Maxa Blechera. I to właśnie jego tragiczne życie przyciągnęło gości spotkania do jego twórczości – będącej w dużej części relacją z życia człowieka, który właściwie całą dorosłość spędził w pozycji horyzontalnej. Podczas spotkania musiała też, rzecz jasna, wypłynąć kwestia podobieństw Maxa Blechera i Brunona Schulza. Co więc ich łączy? Podobna wyobraźnia, panmaskarada i poniekąd panironia, stylistyczna różnorodność – przechodzenie od skrajnego naturalizmu do oniryzmu i momentów fantastycznych – przyjmowanie „dziecięcej soczewki”, powrót do baśni i baśniowości… To jedynie niektóre wspólne elementy. Max Blecher jest jednak nie tylko „rumuńskim Brunonem Schulzem”. To także „rumuński Franz Kafka”, „rumuński Tomasz Mann” i „rumuński Leo Lipski”. Ale to już temat na inne spotkanie…

4

A późnym popołudniem przenieśliśmy się do Oratorium Marianum, gdzie spotkały się Polska, Ukraina i Litwa. Polski pisarz Andrzej Stasiuk i ukraińska formacja Haydamaky (która wykonywaną przez siebie muzykę nazywa „kozak rockiem”) zagrali dziesięć kompozycji inspirowanych twórczością Adama Mickiewicza. Od „Stepów akermańskich”, przez „Pielgrzyma”, „Upiora”, po „Redutę Ordona” – utwory liryczne mieszały się z dynamiczno-epickimi, rock ze swingiem i muzyką arabską, a język polski z ukraińskim i tatarskim. Piorunująco dobra mieszanka!

3

Spokojne melorecytacje Andrzeja Stasiuka, mocny wokal Saszy Jarmoły, niezwykła muzyka tworzona przez członków grupy Haydamaky – to wszystko sprawiło, że koncert był niezapomnianym wydarzeniem. Jak zresztą stwierdził Stasiuk, gdyby Mickiewicz żył, „sam robiłby takie rzeczy”. W końcu salonowe improwizacje mogły właśnie tak wyglądać (biorąc poprawkę na ówczesną modę).

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel