Relacja z piątego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2018

Piąty dzień Bruno Schulz. Festiwal najsilniej podkreślił motyw przewodni tej edycji: biografię. Wszystkie spotkania tego dnia skupiały się bowiem na tym, czy znajomość życia pisarza ma wpływ na odbiór jego twórczości (i czy w ogóle jest do tego potrzebna), jak wiele z siebie ujawnia biograf i jakie niebezpieczeństwa niesie ten gatunek. A wieczorem poznaliśmy laureata Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus!

Podczas jednego z poprzednich festiwalowych spotkań Lucyna Kirwil mówiła, że w psychologii funkcjonuje termin optimum podobieństwa i optimum różnorodności – idealne wyważenie różnic i podobieństw, które sprawia, że ludzie są dla siebie atrakcyjni. I o tym właśnie rozmawiali Inga Iwasiów, Adam Poprawa i Mariusz Urbanek: o tym, co łączyło i co dzieliło Leopolda Tyrmanda i Stanisława Mrożka. Co sprawiło, że pisarze przez siedemnaście lat korespondowali ze sobą (choć udało im się spotkać zaledwie dwukrotnie – a przynajmniej o tylu spotkaniach wiemy)? Z pewnością wpływ na nawiązanie znajomości miało podobieństwo ich emigracyjnych doświadczeń. Byli sobie potrzebni jak drogowskazy w świecie, w którym nie mieli swojego miejsca. Ale nie tylko podobieństwo losów ich zbliżyło – także podobieństwo poglądów i charakterów: obaj pisarze byli paralelni w krytyce lat sześćdziesiątych i wydarzeń roku 1968; obaj także byli mizoginami. Łączyła ich również skłonność do autoanalizy i samoudręczenia.

3

A co ich dzieliło? Z pewnością stosunek do polskości. Tyrmand w którymś momencie życia zastanawiał się, czy nie zmarnował czterdziestu pięciu lat na bycie Polakiem, dla Mrożka zaś polskość to bagaż, który trzeba dźwigać, ale też kanwa jego twórczości; uniwersalizował w niej przecież swoje polskie doświadczenie. Autor „Tanga” łączył też swoje skłonności depresyjne z poczuciem niepełnowartościowości – całkowicie obcym autorowi „Złego”. Może więc pisarze zaprzestali korespondencji dlatego, że przestali być sobie potrzebni – kiedy Tyrmand został „amerykańskim Tyrmandem”, tak jak chciał, a Mrożek zaczął odnosić sukcesy? Tego się już nie dowiemy. Ale listy, które po sobie zostawili, są bezcennym świadectwem nie tylko ich wzajemnych relacji, lecz także świata, którego już nie ma.

1

Drugie piątkowe wydarzenie – spotkanie „biografów niedyskretnych” – skupiło się na dwóch pisarzach „o dużej randze”, jak stwierdził prowadzący Marcin Sendecki. Jego goście: Anna Król, Anna Synoradzka-Demadre i Radosław Romaniuk opowiadali bowiem o bohaterach swoich książek biograficznych i epistolograficznych: Jerzym Andrzejewskim i Jarosławie Iwaszkiewiczu, pisarzach niezwykle ważnych dla polskiej kultury i literatury, których biografie łączy fakt, że zawierają wątki „drażliwe”, mogące budzić kontrowersje.

Uczestnicy rozmowy mówili jednak nie o samym życiu swoich bohaterów. Skupili się raczej na powinnościach biografów względem bohaterów dzieł i czytającej publiczności. Według Radosława Romaniuka obowiązek biografa jest prosty: niczego nie skreślać, niczego nie dopisywać (przy czym niczego nie dopisywać jest trudniej); spróbować oddać świat tak, jak się go widzi, jeden do jednego. Anna Król z kolei wyznała, że nigdy nie chciała napisać biografii Iwaszkiewicza i żadna z jej książek nią nie jest; jej książki są próbą pokazania „jej Iwaszkiewicza” – tego, jak go odkrywała, poznawała i przeżywała. Próba dotarcia do natury pisarza jest bowiem próbą dotknięcia niemożliwego.

A skąd przywołana na początku fraza „biograf niedyskretny”? Ważne miejsce w tej dyskusji zajęło pytanie o granicę pomiędzy rzetelnością biografa a „wchodzeniem z butami” w życie autora. Nie ma na nie, rzecz jasna, jednej odpowiedzi. Ale z pewnością biograf nigdy nie powinien traktować tego, co wie, jak historyjki służącej wyłącznie zabawieniu czytelników. Zebrane przez siebie informacje powinien osadzać w kontekście literatury, bo nie da się jej zrozumieć bez sfery osobistej. Ale nie da się też napisać poważnej, dobrej książki, w której byłaby wyłącznie sfera osobista.

2

Podczas trzeciego sobotniego spotkania – również biografizującego – Klementyna Suchanow, autorka książki „Gombrowicz. Ja, geniusz”, opowiadała Piotrowi Sewerynowi Rosołowi o swoim związku z pisarzem. A zaczął się on, kiedy miała piętnaście lat – poznała wówczas książki Gombrowicza jako piętnastolatka i została przez nie uwiedziona. Napisana przez nią biografia jest próbą przekazania czytelnikowi tego uwiedzenia. Pisząc książkę, starała się jednak powściągnąć swój zachwyt, ponieważ sam autor „Trans-Atlantyku” nie był rozemocjonowanym człowiekiem. Już na początku podjęła więc decyzję o ucieczce od anegdoty i neutralnym języku. Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, że owa neutralność, nieobecność autora to zawsze złudzenie – jest on bardzo mocno obecny w każdej swojej w książce.

Oczywiście spotkanie było opowieścią nie tylko o książce i jej pisaniu (i o tym, jak fajnie się spaceruje z Gombrowiczem), lecz także o samym pisarzu i scenografii jego życia. Gombrowicz jako „asceta barokowy” (tak, to iście Gombrowiczowska sprzeczność), jako mizogin, który był na bakier z modelem kobiety jako takiej w tamtych czasach… I przede wszystkim jako pisarz wymykający się jakiemukolwiek szufladkowaniu. Człowiek, który pod koniec życia marzył o tym, by zanegować siebie samego, chciał walczyć z tym Gombrowiczem, którego sam stworzył.

3

Ostatnim odcinkiem serialu biograficznego na Bruno Schulz. Festiwal było spotkanie z Brygidą Helbig i Krzysztofem Vargą. Ona – autorka powieści biograficznej o Marii Komornickiej, niezwykłej młodopolskiej pisarce, która według legendy spaliła damskie suknie i uznała się za mężczyznę. On – pisarz, który w swoich powieściach zawiera silne elementy autobiograficzne, przynajmniej na poziomie topografii; konstruując bohatera, daje mu swoje ścieżki. Tak przynajmniej brzmiały pierwsze tezy prowadzącego spotkanie Irka Grina – w trakcie rozmowy okazało się bowiem, że książka „Inna od siebie” Brygidy Helbig zawiera sporo elementów autobiograficznych, a Krzysztof Varga w swojej najnowszej powieści „Sonnenberg” zawarł biografię swojego nieistniejącego dziadka (z czego zresztą wcale nie zdawał sobie sprawy). Jak echo powrócił więc wniosek towarzyszący innym spotkaniom: pisząc biografię, zawsze pisze się też trochę o sobie. A najwyraźniej pisząc o sobie, pisze się też trochę biografię.

To jednak nie jedyna refleksja płynąca z tej rozmowy. Trzeba też za Krzysztofem Vargą powtórzyć rozróżnienie: pisarz piszący powieść biograficzną to ktoś inny niż biograf, który siedzi w archiwach, szuka zaginionych tropów, grzebie w dokumentach. Autor „Gulaszu z turula” wyznał zresztą, że jest umiarkowanym entuzjastą biografistyki, zdaje sobie bowiem sprawę z niebezpieczeństwa kryjącego się za tym gatunkiem: wtłaczania pisarza w historię i tym samym zagubienia jego samego i jego dzieła. Tymczasem dla Krzysztofa Vargi to właśnie dzieło jest najważniejsze. Z drugiej jednak strony, jak zauważyła Brygida Helbig, dzieło jest częścią biografii, a biografia jest częścią dzieła i nie da się ich rozdzielić.

4

Wieczór zakończyła Gala wręczenia Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Wydarzenie w Teatrze Muzycznym Capitol rozpoczęła minuta ciszy – w ten sposób uczczono pamięć zmarłego przed kilkoma dniami Olega Pawłowa, laureata zeszłorocznego Angelusa. Po części artystycznej, podczas której znakomici aktorzy (między innymi Dorota Landowska, Jacek Braciak i Andrzej Chyra) przedstawili fragmenty nominowanych powieści przy akompaniamencie muzyki Włodka Pawlika, poznaliśmy werdykt. Trzynasta edycja nagrody okazała się szczęśliwa – po raz pierwszy w historii zwycięzcą został Polak. I to podwójnym!

Maciej Płaza za powieść „Robinson w Bolechowie” otrzymał Nagrodę im. Natalii Gorbaniewskiej, przyznawaną przez czytelników w głosowaniu internetowym, a także nagrodę główną: Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Statuetkę autorstwa Ewy Rossano oraz czek na 150 tysięcy złotych wręczyli Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz oraz przewodniczący jury Mykoła Riabczuk. Galę poprowadził Artur Orzech. Jury przyznało również nagrodę za tłumaczenie – trafiła ona w ręce Elżbiety Sobolewskiej za przekład powieści „Pamięć” Pétera Nádasa.

5

Odbierając nagrodę czytelników, Maciej Płaza wyznał, że myślał, że zabił im ćwieka swoją książką – ale chyba nie aż tak, jak miał nadzieję, a to dla niego wyzwanie. Liczymy więc, że następna książka pisarza będzie odpowiedzią na owo wyzwanie!

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel