Relacja z szóstego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2018

Od spotkania z laureatem Nagrody Angelus, przez dyskusję na trudny temat kolaboracji, po pokaz filmu, który śmiało można nazwać fantastycznym (w różnych znaczeniach tego słowa) – ostatni dzień Bruno Schulz. Festiwal nie zwolnił tempa i pokazał, że domeną tej imprezy jest różnorodność.

Festiwalową niedzielę rozpoczęło spotkanie z laureatem Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2018, którego nazwisko poznaliśmy w sobotni wieczór. Z Maciejem Płazą, bo to on zdobył nagrodę za swoją powieść „Robinson w Bolechowie”, rozmawiał juror Angelusa, Piotr Śliwiński. Pisarz został więc odpytany na okoliczność swojej drogi do pisania. Czy gdyby nie był tłumaczem – znanym i cenionym, dodajmy – pisałby inaczej? Tego nie wie. Wie natomiast, że tłumaczenie, podobnie jak akademickie zajmowanie się literaturą, były z jednej strony formą ucieczki od pisania, z drugiej – okólną próbą powrotu do niego.

Pisarz przyznał, że lubi literaturę, która nie zapomina, że jest sztuką, a pisanie to dla niego przekształcanie rzeczywistości w metaforę. I tym też jest „Robinson w Bolechowie”. Choć Płaza nie chce pisać jak najtrudniej i jak najbardziej komplikować, starał się w tej powieści wciągnąć czytelnika w pewien gąszcz. Wszystko dlatego, że książka jest w dużej mierze o tym, jak trudno jest zrekonstruować swoją prywatną historię i prehistorię, jak są zagmatwane i niejasne. A autor chciał, żeby czytelnik posmakował tej niewiedzy, ciemności, tego zagubienia. Jest więc „Robinson…” mozolnym procesem rekonstruowania samego siebie, próbą przeniknięcia tajemnicy, jaką jest świat, życie i własne ja. Ale jest też powieścią o artyście, o tworzeniu, o tym, jak rodzi się oko uważne na świat; jest próbą odzyskania innego podejścia do sztuki w świecie, w którym dominuje cynizm. Za Piotrem Śliwińskim możemy więc powtórzyć: nagroda z pewnością poszła w dobre ręce.

1

Drugie niedzielne spotkanie miało zdecydowanie większy ciężar emocjonalny. W Prozie spotkali się bowiem o. Tomasz Dostatni, Jan Tomasz Gross i Jacek Leociak, by pod przewodnictwem Urszuli Glensk porozmawiać o kolaboracji – czyli o tej części wojennej historii Polski, o której wolelibyśmy nie wiedzieć i nie pamiętać. Ale wiemy i pamiętamy. Ze względu na temat podczas dyskusji poruszono dużo obszernych wątków, siłą rzeczy ograniczonych do najważniejszych informacji (w przeciwnym wypadku rozmowa trwałaby dwa tygodnie, a nie dwie godziny).

Dyskusja rozpoczęła się od kwestii terminologicznej. Bo czym właściwie jest kolaboracja? Jak wyjaśnił Jacek Leociak: to dobrowolna współpraca na rzecz władz okupacyjnych i na szkodę własnego kraju. Słowo pojawiło się na określenie tego problemu dopiero po II wojnie światowej, a przecież już wcześniej ludzie układali się z narzuconą władzą. Co więc sprawiło, że zaczęło ono być niemal utożsamiane ze zdradą? Nowe znaczenia pojawiają się w językach stąd, że pojawiają się nowe zjawiska, które trzeba jakoś nazwać, a nowością w podboju społeczeństw przez Niemców w czasie II wojny światowej była eksterminacja Żydów. I W tym kontekście według Jana Tomasza Grossa przetransponowano fenomen współpracy w coś, co niesie z sobą moralnie jednoznaczne negatywne oznakowanie. Podobnie zresztą uważa o. Tomasz Dostatni: kolaboracja to zdrada wartości.

3

Interlokutorzy skupili się na kwestii kolaboracji indywidualnej. Dlaczego sąsiedzi donosili na sąsiadów? Dlaczego dobrowolnie zdradzali, kto ukrywa Żydów, unika wyjazdu na przymusowe roboty czy handluje żywnością? Czy ich donosy można uznać za indywidualny przejaw nienawiści sąsiedzkiej, czy raczej demoralizacji? Dlaczego donosiciel sygnalizował chęć współpracy, gotowość do służenia („donosy serwilistyczne”)? To pytania, na które nie można jednoznacznie odpowiedzieć. Trzeba jednak podkreślić, że donosy nie były polską specjalnością – to problem obecny w każdym okupowanym kraju.
Bardzo istotną kwestią podczas tej debaty (nie tylko ze względu na obecność duchownego wśród dyskutantów) była rola Kościoła katolickiego w pomniejszaniu lub powiększaniu agresji wobec narodu żydowskiego. Nie wolno przecież zapominać, że ci, którzy dokonywali zagłady, wychowywali się w kulturze chrześcijańskiej. Trzeba także pamiętać, że w Polsce czasów okupacji Kościół miał wielki autorytet. Cesja tego autorytetu jest kluczowym elementem kolaboracji. Pojawiły się więc przykłady księży donoszących (ks. Stanisław Trzeciak) czy niereagujących (sprawa mordu w Gniewczynie) – gdzie przyczyną współpracy z okupantem mogły być czy to osobiste odczucia, czy światopogląd rasistowski. Ale przywołano także przykłady pozytywne.

Zatarcie jasnych granic, szara strefa, której nie da się rozjaśnić – tak podsumować można ten trudny etap w historii Polski i tę równie trudną rozmowę.

2

Ostatnim wydarzeniem festiwalu była prapremiera filmu „Kobro / Strzemiński. Opowieść fantastyczna”. To eksperyment technologiczny, formalny i narracyjny, którego punktem wyjścia są dwie tytułowe postaci – artyści awangardowi z trudnymi biografiami. Film jednak nie jest opowieścią o ich życiu; to raczej dyskusja z biografizmem jako metodą patrzenia na sztukę (znów powrócił więc lejtmotyw tegorocznej edycji Bruno Schulz. Festiwal).

W filmie, w którym zagrało tylko dwoje aktorów (Agata Buzek i Łukasz Simlat), „nic nie jest tak, jak wydarzyło się naprawdę i to niewydarzenie się jest celowe” – mówią twórcy dzieła. A dlaczego właśnie taką formę wybrano dla tej opowieści, opowiadał po projekcji reżyser filmu Borys Lankosz. W rozmowie z kuratorem sztuki Dorotą Monkiewicz i Violą Krajewską przyznał, że impulsem do powstania tego filmu było pragnienie wolności. Stworzono więc dzieło, który ma ambicję być eksperymentem. I choć punktem wyjścia były prawdziwe postaci, ważniejsze niż pokazanie ich życia było pokazanie emocji i „ostrej jak brzytwa” sztuki obojga artystów. Jest więc „Kobro / Strzemiński. Opowieść fantastyczna” surrealistycznym filmem o relacji, o emocjach, o miłości, o sztuce i o utopii – języka i języków wizualnych.

4

I tak zakończyła się siódma edycja Bruno Schulz. Festiwal. Może i jest nam smutno, ale jeśli pomyślimy, jak było interesująco i różnorodnie, już zaczynamy z niecierpliwością wyczekiwać przyszłego roku. A więc do zobaczenia!

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel