Tydzień bliskich spotkań z kulturą czas zacząć! Już po raz ósmy spotykamy się we Wrocławiu pod patronatem Brunona Schulza, by rozmawiać o literaturze i sztuce.
Tegoroczną edycję festiwalu rozpoczęliśmy spotkaniem wokół książki „Różewiczowie – Voglerowie. Korespondencja”, wydanej przez Wydawnictwo Warstwy. O znaczeniu korespondencji Tadeusza Różewicza i Henryka Voglera, trwającej niemal sześćdziesiąt lat, rozmawiali redaktorka książki Anna Romaniuk, przyjaciel i sekretarz poety Jan Stolarczyk oraz historyk literatury Andrzej Zawada. Listy przedstawiają historię przyjaźni dramaturga i redaktora. Zaczęli je wymieniać w 1948 roku, kiedy Tadeusz Różewicz wyprowadził się z Krakowa, gdzie się poznali. Istotny punkt na mapie ich znajomości stanowiło stypendium w Paryżu w 1957 roku; obaj później mityzowali ten wyjazd i stworzyli własny język rozmowy o nim. W latach siedemdziesiątych w korespondencję włączyły się żony pisarzy, co ożywiło wymianę myśli.
Ale korespondencja Różewiczów i Voglerów jest nie tylko historią zmieniającej się relacji dwóch ważnych dla polskiego życia literackiego postaci. To także ślad istnienia autorów w życiu społecznym i kulturalnym, obraz ich poglądów. Tadeusz Różewicz jawi się w listach dokładnie taki, jaki był na żywo – stawiający prawdę na pierwszym miejscu, głęboko przeżywający życie drugiego człowieka, nieakceptujący bylejakości duchowej. Listy stanowią także świadectwo ironii, błyskotliwości i poczucia humoru, które łączyły obu twórców. Poczucia humoru inteligentnego, ironicznego, zdystansowanego wobec odbiorcy.
Nie da się ukryć, że spotkanie zdominowała postać Tadeusza Różewicza. Nic dziwnego: w Klubie Wrocławskiego Domu Literatury Proza byli obecni nie tylko długoletni redaktor i przyjaciel poety, lecz także jego wnuczka, Julia Różewicz. I to właśnie dzięki niej wiemy, z jakiego powodu w „Korespondencji” zdecydowanie dominują listy Tadeusza Różewicza do Henryka Voglera. Listów redaktora do poety jest mniej wcale nie dlatego, że mniej pisał. Jest tak, ponieważ Różewicz nie uznawał otrzymywanych listów za dokumenty i po prostu je wyrzucał. Chciał w ten sposób także uniknąć ich publikacji. Jak widać, nie udało się. A my bardzo się z tego cieszymy!
Ewa Dąbrowska
fot. Max Pflegel