Relacja z czwartego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2019

Od rozmowy o chasydach i ich znaczeniu w polskiej historii i kulturze, przez dyskusję o bardzo ważnej, acz bolesnej książce o Polakach, po spotkanie z klasykiem polskiej szkoły kabaretowej, który bawił wiele pokoleń Polaków. Trzy różne wydarzenia, pozornie odmienne, a jednak z punktem wspólnym: zadumą nad polską teraźniejszością.

Środę na Bruno Schulz. Festiwal spędziliśmy w Prozie. Na początek Marcina Wodzińskiego, autora pierwszej kartograficznej wizualizacji mistycznego ruchu chasydyzmu „Chasydyzm. Atlas historyczny”, a także dwóch tomów pism o chasydyzmie, przepytywał Adam Szostkiewicz. Rozmowę rozpoczął jednak głos z zewnątrz – Olga Tokarczuk z ekranu przeczytała fragmenty tekstów źródłowych, które pojawiły się w ostatnim tomie „Trylogii chasydzkiej” prof. Wodzińskiego, „Studiując chasydyzm”. Skąd pomysł, by noblistka pojawiła się na tym spotkaniu (choćby tylko wirtualnie)? Nietrudno zgadnąć: mimo że Olga Tokarczuk w „Księgach Jakubowych” przyjrzała się frankistom, nie chasydom, to temat bardzo zbliżony, można więc powiedzieć, że ona i profesor Wodziński zajmują się w swojej twórczości niemal tym samym, tylko wykorzystując inny warsztat.

pfl_6175
Później jednak rozmawialiśmy nie o „Księgach Jakubowych”, a… Marcinowych. Książki Wodzińskiego zmieniają patrzenie na chasydyzm, jeden z najważniejszych ruchów mistycznych świata. Ich punktem wyjścia są pytania, ale te, na które znamy odpowiedź – co to jest chasydyzm, jak bycie chasydem kształtowało życie ludzi, jaka była rola cadyka. Autor zastanawia się, skąd znamy te odpowiedzi i czy aby na pewno są prawdziwe. Stara się przy tym opisać chasydyzm jako zjawisko nowoczesne, które udanie wykorzystuje instrumenty współczesnego świata do obrony niewspółczesnych wartości. Istotne jest, że ruch ten stał się jednocześnie mistyczny i masowy; Wodziński bada przede wszystkim, co wynikło z tego połączenia elitaryzmu i egalitaryzmu (przy czym trzeba pamiętać, że był to egalitaryzm w granicach przednowoczesnego świata, stąd brak kobiet w ruchu).Rozmówcy zastanawiali się także, co leży u podstaw zainteresowania chasydyzmem czy ogólnie kulturą żydowską, i doszli do wniosku, że ludzie podejmują tę tematykę z bardzo różnych przyczyn: jedni z czystej ciekawości, inni poszukując własnej tożsamości czy próbując zweryfikować stereotypy. Najważniejsza jest jednak niezgoda na ujednolicenie polskiej kultury narodowej – kultura żydowska jest przecież egzotyczna, nieznana, obca, a jednocześnie bardzo nam bliska.

pfl_6280

Spotkanie zakończył apel Adama Szostkiewicza: czytajmy świadectwa, szukajmy różnych kolorów polskości. Wielką krzywdą dla naszej pamięci narodowej jest bowiem wmawianie, że nie żyliśmy wspólnie z Żydami, nie byliśmy razem świadkami wydarzeń, które wpływały na naszą historię. To lekcja pokory, szczególnie teraz warta podjęcia.

Podobną lekcją pokory było kolejne festiwalowe wydarzenie. Grzegorz Gauden w rozmowie z Mirosławem Maciorowskim mówił o swojej książce „Lwów – kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918”. Książce opartej na źródłach, trudnej, ale ważnej dlatego, że wpisuje się w pewien rodzaj mówienia i pisania o historii polegający na wyświetlaniu prawdy, bez względu na to, jak ona jest bolesna (w opozycji do historii w służbie bieżącej polityce).

pfl_6441

22 listopada 1918 roku. Radość z odzyskania niepodległości przykrywa cień: we Lwowie triumfuje nienawiść. 73 zabitych, 50 domów spalonych, 500 przedsiębiorstw zniszczonych, 2000 rodzin pozbawionych domu – tak wygląda pogrom dokonany przez Polaków w dzielnicach żydowskich w liczbach. Jak to się stało, że lwowscy mieszczanie – nawet panie w woalkach z służącymi – wyszli na ulice, by siać zniszczenie? Jak doszło do tego, że rabowały polskie elity? Zaczęło się od napaści na sklep jubilerski, dokonanej przez polskiego oficera Abrahama (którego oddział składa się głównie z bandytów). Ważniejszy był jednak mentalny początek. Pogrom miał bowiem trzy przyczyny: Żydzi byli bezbronni, mitycznie bogaci i znienawidzeni przez nacjonalistów.

Atmosferę trudnej, pełnej pasji dyskusji o listopadowym karnawale przemocy i późniejszej wojnie semantycznej wzmacniały fragmenty książki opisujące pogrom, czytane przez Orfeusza Jakubiszyna. „Lwów – kres iluzji”, reportaż historyczny z elementami publicystycznymi, to książka napisana przez Polaka, dla Polaków, o Polakach. I boleśnie aktualna, stanowiąca pomost między wydarzeniami sprzed stu lat a współczesnością.

1

Ostatnie środowe spotkanie, choć też zmuszające do zadumy nad przyszłością, nieco rozluźniło atmosferę. Jego bohatera, Jacka Fedorowicza, nie trzeba nikomu przedstawiać: satyryk, aktor, scenarzysta, malarz, felietonista… To tylko niektóre z zajęć, którym z lubością się oddaje. Papiery ma jednak tylko na dwa: zdał eksternistyczny egzamin na konferansjera i zdobył dyplom ukończenia wyższych studiów. Z zawodu jest więc artystą malarzem sztalugowym – i, jak twierdzi, niesprzedawalnym. Do odkrywania pozostałych profesji zmusiła go proza życia: od szesnastego roku życia utrzymuje się sam. Zawsze jednak cierpiał, że nie ma jednego wielkiego talentu, tylko masę małych. Ale jako człowiek ambitny każdy z nich próbował rozwinąć do maksimum.

2

Jako że jesteśmy na festiwalu literackim, Jacek Fedorowicz, stojąc na scenie („żeby mieć was wszystkich na oku!”), opowiedział także o swoich książkach. Głównie najnowszej, która dała tytuł spotkaniu z artystą. „Chamo sapiens” to 260 ilustracji, powstałych w różnych momentach życia autora jako zabezpieczenie na przyszłość: wyobrażał sobie wówczas, że jak już będzie stary i chory, w ten sposób zarobi na pielęgniarki. Nie przewidział niestety powstania internetu, gdzie wszystko jest za darmo. Postanowił więc wydać swoje szkice, a że nikt nie chciałby oglądać samych rysunków, dołożył do nich teksty. W przeciwieństwie do poprzednich książek autora, w których da się dostrzec zacięcie publicystyczne, „Chamo sapiens” ma wyłącznie charakter humorystyczny.
Fedorowicz od wielu już lat zajmuje się bawieniem ludzi, nie dziwi więc, że Proza co chwilę rozbrzmiewała wybuchami radości. Ale jak się nie roześmiać, słuchając na przykład barwnych opowieści o spółce Bareja – Federowicz? Gość spotkania miał z reżyserem taki układ, że nie tylko pisze dla niego scenariusze, ale też gra w jego filmach główne role. Tak też miało być w „Poszukiwanym poszukiwanej”, jednak kiedy satyryk został ucharakteryzowany na kobietę, zmienił zdanie: wyszła stara, odrażająca prostytutka. A jak taka miałaby uwieść Wiesława Gołasa…? Śmiech publiczności wywołały też monologi kolegi kierownika z „60 minut na godzinę”, dotyczące w dużej mierze polskiej współczesności.

pfl_6533

Uczestnicy środowych wydarzeń mogli poczuć różne emocje – od wesołości (wywołanej przez monologi Jacka Fedorowicza), przez zadumę (nad polską współczesnością), po smutek i złość (na lwowskich Polaków w 1918 roku). Na jedno natomiast nie mieli szans: na nudę.

Ewa Dąbrowska