Relacja z drugiego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2021

Podczas jednego z wczorajszych spotkań Urszula Glensk powiedziała, że w historii wciąż pojawia się coś, co zmusza nas do płaczu nad Polską. I wczoraj właśnie płakaliśmy nad trzema jej odsłonami: współczesną, osobistą i historyczną.

Rozpoczęliśmy od spotkania pod tytułem „Konkwista” (i dość szybko zrozumieliśmy, jak podbój łączy się z instytucjami kultury). Dyskusję miała poprowadzić prof. Małgorzata Omilanowska, jednak z przyczyn zdrowotnych nie mogła przyjechać do Wrocławia ani połączyć się z nami online. Zastąpił ją więc dyrektor festiwalu Irek Grin, który porozmawiał o (nie)zależności instytucji kultury z dwoma wybitnymi humanistami, prof. Pawłem Machcewiczem i prof. Dariuszem Stolą. Zasadnicze pytanie brzmiało: jak doszło do tego, że nie są już dyrektorami instytucji, które współtworzyli?

Historia odwoływania Pawła Machcewicza z funkcji dyrektora Muzeum II Wojny Światowej przypomina ponury scenariusz. PiS traktował muzeum wrogo właściwie już od chwili ogłoszenia koncepcji programowej w 2008 roku. Jej twórców oskarżano wówczas o pomniejszanie „polskiej wyjątkowości i polskiej martyrologii” i działanie na zlecenie Berlina i Brukseli, muzeum zaś uznano za „sposób na zniszczenie narodu polskiego”. Twórcy jednak robili swoje. Gdy w 2015 roku PiS powrócił do władzy, prof. Machcewicz spodziewał się utrudniania działalności. Nie przeczuwał wszakże, że instytucja stanie się przedmiotem ostrego konfliktu politycznego, a on sam – wrogiem publicznym. Żeby przerwać jego kadencję jako dyrektora, w kwietniu 2016 roku minister powołał Muzeum Westerplatte, de facto fikcyjne, bo pozbawione etatowych pracowników (a nawet adresu i numeru telefonu!), i obwieścił, że dwa muzea poświęcone wojnie światowej to za dużo, trzeba zatem jedno – wiadomo które – zlikwidować. Niemniej w kwietniu 2017 roku Muzeum II Wojny Światowej, mimo nieustannych oskarżeń o antypolskość i konieczności działania niejako wbrew władzom, udało się otworzyć. Na dwa tygodnie. Zaraz potem sąd orzekł o połączeniu obu muzeów i Muzeum II Wojny Światowej zostało zamknięte – a potem otwarte, lecz już z nowymi władzami. A to jeszcze nie koniec tej historii: przeciw prof. Machcewiczowi wciąż toczą się prokuratorskie śledztwa.

bsf2-1

Opowieść prof. Dariusza Stoli jest przy tym rollercoasterze, jak sam przyznał, dosyć spokojna – ale także skłania do refleksji, bo pokazuje, jak rządy populistyczne wewnętrznie się radykalizują i to, co było akceptowalne, po jakimś czasie przestaje takie być. Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN otwarto z sukcesem (400 tysięcy odwiedzin rocznie!) w 2014 roku i zbierało ono pochwały nawet od prawicowych mediów, ba, od samego prezydenta. Lampka w głowie prof. Stoli, współtwórcy i dyrektora tej instytucji, zapaliła się, kiedy minister Gliński stwierdził, że otworzy Muzeum Getta Warszawskiego (tematycznie właściwie tożsame). A sytuacja diametralnie zmieniła się na początku 2018 roku, kiedy to zbiegło się w czasie kilka elementów: zmiana ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, wysunięte przez ministra Glińskiego żądanie przekazania kilku milionów euro z norweskiego grantu nieistniejącemu jeszcze Muzeum Getta Warszawskiego oraz wystawa z okazji 50. rocznicy Marca ’68, która uruchomiła falę oskarżeń (POLIN-owi zarzucano na przykład, że „stało się logistycznym zapleczem opozycji”). Postanowiono wówczas pozbyć się prof. Stoli ze stanowiska dyrektora – tyle że Muzeum POLIN jest zbudowane na partnerstwie trzech podmiotów: Żydowskiego Instytutu Historycznego, Miasta Stołecznego Warszawy oraz Ministerstwa Kultury i zwolnienie dyrektora wymaga zgody wszystkich trzech. Pozostali dwaj założyciele jej nie wyrazili, prof. Stola pozostał zatem na swoim stanowisku do końca kadencji. Po jej zakończeniu przeprowadzono konkurs na dyrektora, który wygrał… prof. Stola. A potem minister czekał na powołanie, i czekał, i czekał… i stwierdził, że nie powoła. Bo nie.

bsf2-3

Tak, to nie opowieści o dawnych czasach gwałcenia autonomii kultury, a historie współczesne. Jak bumerang powraca zatem motyw „gumkowania” historii, wyrzucania na margines twórców prawdy historycznej, zarzucania im, że „nie zasługują na miano Polaków”, że „szkalują Polskę” (po wczorajszej inauguracji aukcji zniszczonych książek Olgi Tokarczuk brzmi znajomo, prawda?). Obecna władza niestety nie myśli długofalowo o kulturze, a na stanowiska mianuje ludzi, których jedyną kompetencją jest posłuszeństwo. To niebywale krótkowzroczne działanie ogranicza wolność, a bez niej sztuka, twórczość kulturalna i naukowa duszą się i więdną. Nie chodzi przy tym o pełną swobodę, a o autonomię, czyli wolność w granicach wyznaczonych przez prawo.

Działania podejmowane przez obecną władzę mają jeszcze jeden negatywny skutek: wielu dyrektorów instytucji kultury przeznacza teraz siły na autocenzurę, zamiast myśleć o wystawach, książkach, artykułach. Ileż to zmarnowanej energii! Trudno zmierzyć te szkody, bo wyrażają się w tym, co nie powstało lub powstało w gorszej formie, ale ich istnienie można stwierdzić z całą pewnością. Niemniej podobnie jak prof. Stola wierzymy, że autonomia wkrótce powróci, a przedstawione wydarzenia będą w przyszłych podręcznikach opisywane jako „czasowy regres rządów prawa i demokracji”.

Transmisję ze spotkania obejrzycie tutaj.

Później na scenie (a właściwie w telewizorze stojącym na scenie) pojawiła się Agata Tuszyńska, by opowiedzieć o wielopokoleniowej przyjaźni. To właśnie ona nie pozwoliła jej dotrzeć do Wrocławia. Dziś właśnie pisarka pożegnała swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, co nadało ton dyskusji, która stała się melancholijną opowieścią o utracie i próbie radzenia sobie z nią i z pustką, nie zawsze udanej.

Agata Tuszyńska spotkała się z Urszulą Glensk, by porozmawiać o „Bagażu osobistym” – książce zbierającej historie ludzi, którzy w wyniku antysemickiej nagonki wyemigrowali z Polski 1968 roku. Każdy tu mówi swoim głosem, ale wszystkie historie układają się w spójną relację ludzi wygnanych z kraju z biletem w jedną stronę. Impulsem do stworzenia tej książki stały się przejmujące fotografie z pożegnania na Dworcu Gdańskim. To one skłoniły dla laureatkę nagrody im. Ksawerego Pruszyńskiego do podjęcia podróży tropem młodych, uprzywilejowanych ludzi, którzy nagle zorientowali się, że kraj im zagraża, że nie jest ich domem. Ale Marzec tkwił też w samej pisarce: jedynym z emigrantów 1968 był jej mąż. Zebranie tych historii było zatem dla niej koniecznością – bo niezapisane nie istnieje.

bsf-2-2

Mogliśmy więc posłuchać opowieści o podróży tropem wygnania, ale i o podróży tropem historii swojej rodziny. Autorka „Narzeczonej Schulza” opowiedziała też o swojej ostatniej książce, bardzo osobistej, bo traktującej o jej własnej żydowskiej tożsamości, będącej dla niej pamięcią zagłady. Jako córka dziewczynki z warszawskiego getta, której ojciec zdecydował o pozostaniu w Polsce – bo uważał, że Polska jest jego ojczyzną – Agata Tuszyńska z czasem coraz bardziej chce pamiętać i zachowywać te ślady żydowskie, których wokół nas coraz mniej, owe znaki pamięci, głównie tych, których już nie ma. Bo – powtórzmy – niezapisane nie istnieje.

Transmisję ze spotkania obejrzycie tutaj, a wszystkich tych, którzy chcą spotkać Agatę Tuszyńską we Wrocławiu, zapraszamy już dziś na premierę książki „Zapisane” – autorka o godz. 17.00 pojawi się osobiście w Prozie.

bsf2-6

O tych, których już nie ma, rozmawialiśmy również na kolejnym spotkaniu. Wieczorem na scenie Klubu Wrocławskiego Domu Literatury pojawił się Bartosz Heksel. I tak jak bohaterką spotkania z Agatą Tuszyńską była sama Agata Tuszyńska, tak bohaterką spotkania z Bartoszem Hekselem była jego książka, „Żydowscy adwokaci w przedwojennym Krakowie”. Pracownik Muzeum Krakowa w rozmowie z Irkiem Grinem opowiedział o tym, jak podczas prac nad tą dwuczęściową publikacją – składającą się z części „miastoodtwórczej”, jak to ładnie ujął prowadzący spotkanie Irek Grin, i 429 biogramów adwokatów pracujących w międzywojennym w Krakowie – odkrywał na nowo miasto i świat, całkowicie zniszczony w czasie wojny.

Warto podkreślić, że tytuł książki to pewne uproszczenie. Porusza ona bowiem dużo więcej wątków niż same losy krakowskich adwokatów i wpisuje się w nurt publikacji o relacjach polsko-żydowskich, uzupełniając wiedzę, która dotychczas była sprowadzana do mitów i uproszczeń (choćby podważając podział: Żydzi niezasymilowani na Kazimierzu, Żydzi zasymilowani w innych częściach Krakowa). Książka Bartosza Heksela to także opowieść o wkładzie adwokatów w rozwój intelektualny i kulturalny Krakowa. Wąska elita była bowiem zaangażowana w życie miasta – czy to politycznie, jak Adolf Gross, poseł i działacz gospodarczy, czy kulturalnie, jak kolekcjoner sztuki Rudolf Beres i krytyk Seweryn Gottlieb (a ich wkład w kulturę nie ograniczał się do promowania kultury żydowskiej, bo wspomniany Beres wspierał między innymi renowację Wawelu i budowę gmachu Muzeum Narodowego). Trzeba również wspomnieć, że na 429 adwokatów zaledwie 15 to były kobiety. A może, biorąc pod uwagę ówczesne realia, aż 15? Wśród nich – Aniela Steinsberg, która przez dekadę prowadziła batalię o wpisanie na listę adwokatów, choć przecież kobiety nie miały zakazu wykonywania zawodu. Wygrała w 1930 roku i została pierwszą adwokatką w Galicji.

bsf2-4

A wszystko zaczęło się od listy substytutów, znalezionej w archiwum przez Ewę Mańkowską, szefową wydawnictwa EMG, które opublikowało książkę Bartosza Heksela. Sybstytuci to adwokaci, którzy przejęli sprawy po adwokatach żydowskich po wojnie – na liście znajduje się ponad 400 nazwisk, a do pracy w 1945 roku zgłosiło się… 30. I to mimo faktu, że większość żydowskich adwokatów w Krakowie na co dzień posługiwała się językiem polskim i miała kontakty wśród Polaków, co z pewnością dawało im większe szanse na przetrwanie wojny niż Żydom ortodoksyjnym, żyjącym w zamkniętych enklawach. Ta liczba pokazuje, co wojna zrobiła z miastem i z Polską. Sama książka Bartosza Heksela jest zaś ogromnym wyzwaniem, które autor rzuca historykom w całej Polsce – a może raczej prośbą: o kontynuację opowieści o świecie, o którym część chciałaby zapomnieć.

Transmisję ze spotkania można obejrzeć tutaj.

bs2-5

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel / Wydawnictwo EMG