Relacja z trzeciego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2021

Agata Tuszyńska, Magdalena Grzebałkowska, Magdalena Środa, ale też Wanda Melcer i Irena Krzywicka – trzeci dzień Bruno Schulz. Festiwal bez wątpienia należał do silnych kobiet.

Zaczęliśmy od spotkania wokół premiery książki „Zapisane”. W 2017 roku w ramach Bruno Schulz. Festiwal odbyła się niezwykła konferencja naukowa „Minione i zapisane”. Niezwykła, bo wzięli w niej udział nie tylko literaturoznawcy, lecz także pisarze, którzy rozmawiali o międzywojennych dokumentalistach: Irenie Krzywickiej, Wandzie Melcer, Ferdynandzie Antonim Ossendowskim, Ksawerym Pruszyńskim, Samuelu L. Schneidermanie i Melchiorze Wańkowiczu. Pomysłodawcom konferencji przyświecała myśl o przybliżeniu gatunku, który tak naprawdę dopiero wówczas powstawał (w latach dwudziestych „faktomontaż”, bo tak go wówczas nazywano, został steoretyzowany, a samego słowa „reportaż” zaczęto używać w kolejnej dekadzie). Książka „Zapisane” to efekt tej sesji, a jej wyjątkowa konstrukcja oddaje zamysł twórców: dwugłosy naukowo-artystyczne uzupełniają w niej co ciekawsze fragmenty konferencyjnych dyskusji. Prozę Klub Wrocławskiego Domu Literatury odwiedziły w czwartkowe popołudnie dwie pisarki, których teksty znajdziemy w tej publikacji: Agata Tuszyńska i Magdalena Grzebałkowska oraz redaktorka tomu Urszula Glensk. A także bohaterki ich esejów: Wanda Melcer i Irena Krzywicka, bo nasze gościnie opowiadały o nich tak, że miało się wrażenie, jakby były z nami.

bsf3-1

Melcer, która pisała reportaże „wcieleniowe”, bardzo bliskie rzeczywistości (zamknęła się na przykład w przytułku) i wręcz naszpikowane szczegółami, była niezwykle zaangażowana, miała także świetne wyczucie, co należy pisać w danym momencie, ale zdarzało jej się naginać prawdę do swojej tezy (powtórzmy żart Magdy Grzebałkowskiej: Melcer byłaby dziś świetną dziennikarką TVP). Krzywicka robiła z kolei coś innego: zajmowała się ówczesnymi problemami kobiet. Ówczesnymi – i współczesnymi, bo to, co mówiła, obowiązuje również dziś. To jeden z fenomenów, dla których warto sięgać po międzywojenny reportaż: choć kształt codzienności zupełnie się zmienił, na poziomie modeli kulturowych i tożsamościowych świat pozostaje niezmienny. Niestety, politycznie, mentalnie i obyczajowo wróciliśmy do czasów opisywanych przez bohaterów tej publikacji. Przecież teksty Krzywickiej i Boya, tak zawzięcie walczących o sprawy kobiet niemal wiek temu, powinny być dla nas inspirującą historią i punktem wyjścia – tymczasem pozostają codziennością.

Reportaż międzywojenny to oczywiście więcej niż te sześć nazwisk, które pojawiają się książce „Zapisane” (przy czym Samuel Lejb Sznajderman ma wśród nich szczególne miejsce, bo reprezentuje autorów międzywojennych piszących w Polsce, ale w języku innym niż polski). Niemniej twórcy sesji i książki musieli dokonać jakiegoś wyboru, a dokumentaliści, na których postawili, mogą być dziś dla nas źródłem wiedzy o ówczesnej codzienności. Czytajmy zatem międzywojenne reportaże. Niekoniecznie po to, by uczyć się z nich prozy, bo w tej kwestii nie wszystkie przetrwały próbę czasu (choć przecież nauka, jak nie pisać, to też nauka), ale by dowiedzieć się czegoś o świecie, którego z jednej strony już nie ma – a z drugiej jest niezmiernie aktualny. Książka „Zapisane” może być świetnym początkiem.

Transmisję z wydarzenia możecie obejrzeć tutaj.

bsf3-2

Reportaż – tyle że pisany współcześnie – był również tematem kolejnego festiwalowego spotkania. Magdalena Grzebałkowska pozostała na scenie Prozy Klubu Wrocławskiego Domu Literatury, by porozmawiać z Waldkiem Mazurem o swojej najnowszej książce. Zanim jednak posłuchaliśmy o „Wojence”, reporterka opowiedziała nieco o swojej reporterskiej podróży i jej etapach: bycia Szczygłem, Baderem, Ostałowską… Bo każdy reporter ma etapy fascynacji innymi twórcami. Każdy też, niczym szewc, musi trochę poterminować, zanim weźmie się za pisanie książki.

Ciekawi powstania najnowszego reportażu Magdaleny Grzebałkowskiej mogli się podczas tego spotkania dowiedzieć, jak wyglądało poszukiwanie jego bohaterów, czyli osób, które dzieciństwie doświadczyły wojny, i jak przebiegały rozmowy z nimi. Czy da się dyskutować na ten temat bez wzruszenia? Otóż tak: autorka biografii Beksińskich przyznała, że kiedy rozmawia z potencjalnym bohaterem swojego reportażu, skupia się raczej na tym, czy dyktafon działa i czy przygotowany przez nią „kręgosłup rozmowy” jest wystarczający (bo też Grzebałkowska nigdy nie ma listy pytań i stara się nie wiedzieć wcześniej za dużo), nie zaś na emocjach. Zresztą reporter nie może przecież powiedzieć: „proszę poczekać, ja muszę teraz popłakać”. Po czasie oczywiście zdaje sobie sprawę, że historia, której wysłuchała, jest poruszająca, ale w trakcie – pełne skupienie. A czasami nawet zamiast wzruszenia pojawia się dreszczyk: o, to się czytelnikom spodoba. Cóż, może po prostu dziennikarze to hieny? Jeśli nawet, to nie stuprocentowe: każdy reporter myśli (a przynajmniej powinien myśleć) o konsekwencjach dla bohatera, o tym, z czym go zostawi, nie tylko o zdobyciu świetnej historii.

bsf3-4

Znajdziemy na kartach „Wojenki” sporo zaskakujących informacji, choćby te o Baskach, którzy podczas II wojny światowej trafili do Rosji, czy o obozach internowania w… Stanach Zjednoczonych. Zamknięci w nich jako dzieci Japończycy nierzadko jako dorośli szli na wojnę w Korei, by udowodnić Ameryce, że zasługują na bycie jej obywatelami. Trudno to zrozumieć, prawda? Ale więcej zdradzać nie będziemy: jeśli jeszcze nie czytaliście najnowszej książki „reporterki bez serca”, powinniście czym prędzej to nadrobić.

Transmisję z wydarzenia obejrzycie tutaj.

Dzień zakończyliśmy w obecności osoby, której nazwisko jest dla trolli internetowych niczym nazwisko Donalda Tuska – nieważne, co pisze czy robi Magdalena Środa, zawsze jest tą najgorszą. A spotkaliśmy się po to, by porozmawiać o jej najnowszej książce: „Obcy, inny, wykluczony”. O obcości, inności, a także posthumanizmie jako alternatywie dla wykluczenia filozofka opowiedziała prof. Stanisławowi Obirkowi.

Książka została pierwotnie pomyślana jako opis uniwersalnych europejskich wartości, takich jak gościnność, humanizm, caritas. I owszem, pojawiają się w niej – jako niewielka jasna część. Wszystko dlatego, że autorka po drodze odkrywała dla siebie czarne lądy postaw negatywnych. Wielkim szokiem było dla niej odczytanie historii filozofii z punktu widzenia tego, że wszystkie kategorie, które dotychczas pojmowała jako uniwersalne, takie jak podmiot, człowiek czy człowieczeństwo, wcale uniwersalne nie są – opierają się bowiem na męskim sposobie widzenia świata. A jeśli dołoży się do tego kwestię kolonializmu, okaże się, że również historia tylko wydaje się uniwersalna, a tak naprawdę jest płynna i ograniczona. A zatem humanizm, zbudowany na doświadczeniach białego mężczyzny, niejako się wyczerpał i trzeba zaproponować coś nowego. Tym czymś jest posthumanizm, który postuluje – za Jacques’em Derridą – uderzenie w podstawy postrzegania świata oparte na binarności, bo to najbardziej pierwotna przyczyna wykluczeń.

bsf3-5

Drugi wątek tej książki, bardziej „praktyczny”, motywowała polityka, wykorzystująca koncepcję „obcego” – najpierw geja, potem gender, teraz uchodźcy – jako wroga. Podsyca to dzisiejsza propaganda, bo współczesna polityka polska bazuje na wyszukiwaniu i pompowaniu strachu, co doskonale widzimy teraz na granicach. „Słowa zawarte w tytule tej książki nabierają dziś mocnych, pejoratywnych znaczeń. Obcość to nie tylko rewers «naszości»” – obcy to zagrożenie. Wykluczeni ze społeczności, dehumanizowani, odarci z praw obcy nie budzą litości, lecz strach” – czy pierwsze słowa książki Magdaleny Środy nie brzmią niepokojąco aktualnie?

To oczywiście nie wszystkie tematy poruszane w trakcie niemal półtoragodzinnej dyskusji. Słuchaliśmy zatem o relacji humanizmu i posthumanizmu, o wyczerpaniu się potencjału kulturowego chrześcijaństwa, o moralnym obowiązku buntu przeciwko złemu światu i o etyce troski, która może okazać się ratunkiem… Nie sposób wspomnieć o wszystkim, dlatego po prostu zachęcamy do obejrzenia transmisji z tego spotkania – znajdziecie ją tutaj.

Zakończmy apelem: żyjemy w mrocznych czasach wykluczenia, dlatego musimy podjąć indywidualną drogę przekonywania, że tak zwani obcy to ludzie. Po prostu.

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel / Wydawnictwo EMG