Relacja z szóstego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2021

Szósty dzień Bruno Schulz. Festiwal, sześć spotkań i nieskończona ilość wzruszeń. Tak zakończyła się dziesiąta edycja festiwalu. Mamy nadzieję, że widzimy się za rok!

Dzień zaczęliśmy od spotkań z wielkimi wygranymi, czyli laureatami Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus i Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. W samo południe na scenie Prozy Klubu Wrocławskiego Domu Literatury pojawiła się Kateryna Babkina, ukraińska pisarka, która poprzedniego wieczoru odebrała Angelusa za książkę „Nikt tak nie tańczył, jak mój dziadek” w przekładzie Bohdana Zadury (samo spotkanie tłumaczyła Olga Chrebor). Jak podkreślił prof. Piotr Śliwiński, to pierwszy nagrodzony zbiór opowiadań (choć historie w nim przedstawiane łączą się w pewną całość). Ta książka jest efektem zamiłowania Babkiny do literatury, w której przez pryzmat małego doświadczenia jednego człowieka mówi się o wielkich rzeczach w historii. Taką właśnie chciała stworzyć, zebrała zatem zasłyszane historie swojej rodziny (zwykłej robotniczej familii bez „wielkich doświadczeń”), przykrywając historyczność intymnością, i doprawiła je dziecięcym myśleniem, które uchyla ostateczność pewnych spraw, dzięki czemu książka zyskuje nieco optymizmu. Stanowczo jednak sprzeciwiła się wtłaczaniu jej w sztywne podziały na „kobiecą wrażliwość” i „męskie obrazy”, bo wrażliwość nie ma płci.

Kateryna Babkina to ukraińska pisarka, mogliśmy zatem posłuchać też jej opowieści o dzisiejszym Kijowie, sytuującym się gdzieś pomiędzy najlepszymi europejskimi wartościami a najgorszym postradzieckim dziedzictwem w postaci braku indywidualnej odpowiedzialności za otoczenie, mizoginii, homofobii, nienawistnego podejścia. A jednocześnie przetacza się przez to miasto twórcza energia, której efekty mogliśmy poznać również w oryginale, bo autorka przeczytała fragment swojej nagrodzonej książki. Posłuchać (i obejrzeć) możecie tutaj.

1

Chwilę później Justyna Sobolewska, członkini jury Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, spotkała się z Kamilą Janiak, tegoroczną laureatką w kategorii książka roku (za „Zakaz rozmów z osobami nieobecnymi fizycznie”), oraz Aleksandrem Trojanowskim, który za swój tomik „Parkingi podziemne jako miasta spotkań” odebrał Silesiusa za debiut roku.

Choć to książki zupełnie różne, łączy je żywioł miejski. Kamila Janiak oddała głos bohaterom – ludziom wokół siebie, którym zaczęła w czasie pandemii dokładniej się przyglądać. Skupiała się jednak nie na ich przeżyciach wewnętrznych, lecz na historiach, a zatem czymś, co niekoniecznie kojarzy się z poezją. Aleksander Trojanowski też chciał wygumkować z tej książki siebie i obiektywistyczny konkret: zależało mu na tym, by stworzone przez niego obrazki miejskie stały się luźnymi, ogólniejszymi szkicami z życia miasta. Autorów różni natomiast podejście do słowa – Janiak ma poczucie, że słowa nie dają rady, język nie wszystko jest w stanie wyrazić, Trojanowski zaś, stawiając język w centrum, uważa, że może on działać (choć robi to najczęściej na jałowym biegu). U poety zatem całość spaja właśnie język, u poetki zaś – historie. Ale o wierszach obojga można powiedzieć, że są swego rodzaju zaglądaniem przed okno. I dzięki nim wszyscy możemy zostać podglądaczami.

2

Transmisja spotkania

Była proza, była poezja, przyszedł czas na reportaż. W Prozie pojawił się Cezary Łazarewicz, autor między innymi nagrodzonej Nike książki „Żeby nie było śladów” o zabójstwie Grzegorza Przemyka. Choć publikacja ukazała się już kilka lat temu, ostatnio znów powróciła za sprawą filmu Jana P. Matuszyńskiego na jej podstawie. Nie o czerwonym dywanie jednak rozmawialiśmy, a o tym, co doprowadziło reportera do poszukiwań zabójców młodego chłopaka oraz o związkach jego reportażu z współczesnością.

Cezary Łazarewicz wyznał prowadzącemu spotkanie Michałowi Nogasiowi, że ma naturę grzebiącej kury. Konkretnie: grzebiącej w śmietniku historii. Kiedy zatem odkrył w archiwum IPN pewien dokument, wiedział, że opisze historię Przemyka (zdziwiło go nawet, że nikt wcześniej tego nie zrobił). Trzy lata pracy, ponad osiemdziesiąt tomów archiwów IPN i niemal pięćdziesiąt tomów akt sądowych później książka trafiła w ręce czytelników. Łatwizna, prawda? Ale nie przekopanie się przez te sterty papieru sprawiło autorowi największą trudność, lecz zbudowanie z nich opowieści o człowieku i o sprawie – a nie tylko zbioru cytatów.

3

Rozmowa dosyć szybko zeszła z tworzenia na politykę. Nie mogło być inaczej: kiedy Łazarewicz pisał „Żeby nie było śladów”, był przekonany, że tworzy zapis czegoś, co się już nie powtórzy, opowieść o historii dla młodych ludzi, którzy nie pamiętają tamtych czasów. Szybko przekonał się, że jest inaczej. Mimo że kraj, świat, cywilizacja poszły do przodu, niektórzy się nie zmieniają, a przyzwolenie na to, by zaszczuwać innych, wciąż ma się dobrze (co zresztą świetnie pokazuje aktualna sytuacja na granicy). Panowie próbowali zakończyć rozmowę o poziomie współczesnej polityki i współczesnego dziennikarstwa optymistycznym akcentem. Czy im się udało – musicie sprawdzić sami (transmisję ze spotkania znajdziecie tutaj).

Potem o optymizm stało się jeszcze trudniej. Nie może być inaczej, kiedy mówimy o tak aktualnym dziś temacie: uchodźców. Książki, za sprawą których się spotkaliśmy, czyli „Skóra. Witamy uchodźców” Izy Klementowskiej i „Tratwa Odysa. Esej o uchodźcach” Dobrosława Kota (bo tak brzmi prawdziwe nazwisko Wita Szostaka), to publikacje bardzo różne – pierwsza jest zbiorem reportaży o uchodźcach mieszkających w Polsce, druga zaś traktatem filozoficznym o losie uchodźców oglądanym z różnych perspektyw. Bardzo różne były też opowieści ich autorów, bo Iza Klementowska mówiła o konkretnych doświadczeniach z uchodźcami, których w swojej książce starała się pokazać jako ludzi takich samych jak my, natomiast Wit Szostak, doktor habilitowany filozofii, próbował spojrzeć na kwestię uchodźców w ogólniejszym wymiarze.

4

Lęk przed obcością i innością jest naturalny dla człowieka i nie da się go całkiem wykorzenić z egzystencji, pytanie brzmi, co z nim dalej robimy: podsycamy go, na przykład za pomocą retoryki politycznej, czy staramy się go oswoić, próbując zrozumieć, że po drugiej stronie jest po prostu człowiek. Figura obcego, którego trzeba napiętnować i przedstawiać w jak najgorszym świetle, żeby wzbudzić lęk przed nim nieproporcjonalny do niesionego przezeń zagrożenia, zmieniała się na przestrzeni dziejów (co zresztą świetnie wytłumaczyła podczas swojego spotkania prof. Magdalena Środa – transmisję z tego spotkania znajdziecie tutaj). Ogromny wpływ na to ma polityka, która żongluje emocjami i buduje mury. Wystarczy spojrzeć na to, jak spadło poparcie dla uchodźców w Polsce: z siedemdziesięciu do trzydziestu procent w ciągu kilku miesięcy (!). Bez dogłębnego przemyślenia tej kwestii, bez zastanowienia się, czym jest obecnie wspólnota i dlaczego Europa tak zdecydowanie broni swoich granic, nie zmieni się nic.

Transmisja spotkania

Kolejne wydarzenie przyniosło nam nieco oddechu od trudnych tematów współczesności, bo gościem sceny Bruno Schulz. Festiwal był Maciej Hen z książką „Beatlesi w Polsce”. To, jak wskazuje tytuł, opowieść z dwójką bohaterów: Beatlesami i Polską. Opowieść zderzająca świat czwórki z Liverpoolu ze światem PRL-u, oparta na jednoczesnym zderzaniu przeciwieństw i szukaniu podobieństw, pokazująca, że muzyka Beatlesów spotykała się w Polsce tamtych czasów z ciekawością i wrażliwością. Ale też rozmówcy Hena – a rozmawiał między innymi z muzykami (wśród nich Lechem Janerką, Leszkiem Biolikiem, Andrzejem Zielińskim i Katarzyną Gertner), krytykami, literatami, profesjonalnymi beatlesologami – często podkreślali, że ludzie fascynujący się tą grupą muzyczną byli w zdecydowanej mniejszości.

Jako że dyskutowali dwaj fani chłopców z Liverpoolu, to nie mogło zabraknąć przerzucania się tytułami ulubionych utworów, cytatami, odniesieniami popkulturowymi do muzyków z Liverpoolu… Beatlesi są faktem kulturowym, który dociera do świadomości wszystkich – ale znaczenie artystyczne tego faktu już nie, bo znajomość całego ich dzieła nie jest powszechna. A trudno przecież wyrobić sobie obiektywny pogląd na podstawie wyrywków. Twórczość Beatlesów jest tak różnorodna, ze dopiero w całości daje pełen obraz. To łącznie dziesięć godzin słuchania. Ale ta rozmowa przekonała nas, że warto.

5

Jak słusznie stwierdził Adam Poprawa, co by to było za spotkanie autorskie, gdyby autor nie przeczytał fragmentu swojej książki. A więc Maciej Hen przeczytał. A my radzimy: obejrzyjcie transmisję i posłuchajcie. Zwłaszcza że w pewnym momencie prowadzący ukradł show gościowi. W jaki sposób – nie zdradzimy, musicie sami się przekonać.

A na zamknięcie dziesiątej edycji festiwalu przejęliśmy na chwilę fale radiowe – Bruno Schulz. Festiwal połączył się z radiem Nowy Świat, bo to z festiwalowej sceny Michał Nogaś nadawał swoją audycję o czytaniu. Jego i naszą gościnią była Ewa Winnicka z książką „Greenpoint”, będącą dowodem na to, że reporterka jest wręcz uporczywie zainteresowana przyglądaniem się Polakom poza Polską. Są dwie tego przyczyny. Po pierwsze migracja – czyli konieczność znajdowania nowego domu poza miejscem urodzenia i znajomym kontekstem kulturowym – to znak naszych czasów. Po drugie trudno jest być Polakiem, bo rodzimy się z zestawem startowym, który niczego nie ułatwia. Mamy w naszym bagażu brak zaufania, mamy trudności we współpracy i w osiąganiu kompromisów, a to nie ułatwia funkcjonowania – ani w Polsce, ani za granicą.

6

Pojawiło się w trakcie tego spotkania sporo konkretnych opowieści o ludziach, dla których Ameryka nie była przeznaczeniem (co wcale nie oznacza, że ją opuścili). Ta obietnica amerykańskiego snu jest niebezpieczna, bo nie wszyscy są w stanie go wyśnić. A podróż Ewy Winnickiej śladem tych, którzy próbowali, zaczęła się w 2001 roku, kiedy znalazła się w niezatrzymującym się centrum wszechświata – czyli Nowym Jorku. Kiedy po tygodniu na Manhattanie odwiedziła Greenpoint, wstrząsnęło nią odkrycie, że kwadrans jazdy metrem od owego centrum znajduje się Polska zakonserwowana w poprzednich dziesięcioleciach, a wielokulturowy Nowy Jork nagle zmienia się w bardzo białą i bardzo polską dzielnicę. Warto przy tym dodać, że Greenpoint jako najbardziej śmierdzące miejsce Ameryki nigdy nie był dla nikogo miejscem pierwszego wyboru, a Polacy byli którąś z kolei grupą etniczną, która się tu pojawiła. A jak tylko się pojawiła, to od razu zaczęła się kłócić – ze sobą i z innymi.

Transmisja spotkania

To był intensywny tydzień, który przyniósł mnóstwo refleksji nad współczesnością, nie tylko literaturą. Ale też Bruno Schulz. Festiwal od początku swego istnienia był przestrzenią do ważnych dyskusji. Mamy nadzieję, że powtórzymy to za rok!

7

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel / Wrocławski Dom Literatury / Wydawnictwo EMG