Relacja z drugiego dnia Bruno Schulz. Festiwal 2019

Herkus Kunčius i Magdalena Grzebałkowska. Litwin i Polka. Co ich łączy, poza tym, że oboje byli gośćmi drugiego dnia Bruno Schulz. Festiwal? Z pewnością: pisanie historii.

Drugi dzień festiwalu zaczęliśmy od spotkania z litewskim pisarzem Herkusem Kunčiusem, który opowiedział nam pewien epizod ze swojego życia. Otóż któregoś razu wracał zimą z premiery własnej opery. Było ślisko, on miał eleganckie buty – i się przewrócił. Pech chciał, że leżącego zobaczyli go policjanci, zabrali go więc na posterunek. Zanim przyjechała po niego żona, wzorem bohaterów granych przez Clinta Eastwooda położył się na ławeczce, nakrył kapeluszem i zaczął rozmyślać.

1

I tak powstał pomysł na Obrazki litewskie: siedem historii, w których znane postaci składają fikcyjne wizyty na Litwie. Jak zauważył prowadzący spotkanie Laurynas Vaičiūnas, pisarz przeszedł ciekawą drogę. W wydanej w języku polskim pięć lat temu powieści autora Litwin w Wilnie człowiek z prowincji odwiedza litewską stolicę. Teraz zaś przez cały kraj przetacza się korowód wielkich postaci z historii, wśród nich Piotr I, Lenin, Gorbaczow, ale także księżna Monako, Hannibal Lecter i… Hans Kloss. W tej alternatywnej wizji Litwy fantazja splata się z prawdą historyczną. I właśnie to było jednym z najważniejszych tematów rozmowy. Herkus Kunčius (notabene historyk, tyle że – jak sam twierdzi – nieprawdziwy, bo historyk sztuki) mówił o tożsamości, wojnach, religijności, dekonstrukcji mitów i stereotypach. I choć Obrazki litewskie to rzecz na poły satyryczna, która ma nieść oczyszczenie przez śmiech, jest w niej sporo refleksji. Najważniejsza zawiera się w zdaniu: „jeżeli my nie napiszemy swojej historii, to napisze ją na inny”.

2

Historię pisze też Magdalena Grzebałkowska – historię konkretnych osób. A że spotkanie z drugim poniedziałkowym gościem odbywało się w ramach organizowanego przez Wrocławski Dom Literatury cyklu „Szkoła gatunku. Lekcje literatury” (gatunek reprezentowała autorka, szkołę – choć się od tego odżegnywała – profesor Urszula Glensk z Uniwersytetu Wrocławskiego), rozmowa musiała zacząć się od rozważań: jaki gatunek tworzy Magdalena Grzebałkowska?

Według niej samej: reportaż biograficzny, którego sednem jest jej spojrzenie na bohatera (bo nie ma przecież patentu na uniwersalną prawdę o człowieku). Autorka „Beksińskich. Portretu podwójnego” nie uważa się jednak za reportażystkę, a za reporterkę. To trudny zawód; reporter bywa jak stalker, jak hiena, jak wampir. I choć zaprzyjaźnia się ze swoimi bohaterami (często martwymi) i, wiedząc o nich mnóstwo, stara się ich chronić, niejednokrotnie ich zdradza – bo musi być lojalny przede wszystkim wobec czytelnika.

3

„Opisuj to, co widzisz, nie próbuj tego zrozumieć” – takiej rady udzieliła kiedyś Magdalenie Grzebałkowskiej Małgorzata Szejnert (która zresztą będzie gościem Bruno Schulz. Festiwal już w czwartek). Zadaniem reportera jest więc zadawanie pytań, nie udzielanie odpowiedzi; reporter jako przekaźnik informacji od rozmówców do czytelników ma wysłuchać i w miarę ładnie zapisać to, co usłyszał, tak żeby tym drugim było podczas lektury przyjemnie. Reporterka przyznała, że pisze książki, które sama chciałaby kupić, dlatego nie znajdziemy w nich obszernych cytatów z twórczości bohaterów ani odautorskich komentarzy – bo ona sama nie chciałaby czytać, co ma do powiedzenia jakaś Grzebałkowska z Pomorza.

W pracy reportera nie brakuje też rozczarowań. Nie tylko tych oczywistych, kiedy z trudem odnaleziony świadek nie chce rozmawiać lub nie da się odnaleźć źródła potwierdzającego domniemane zdarzenie z życia bohatera. Wiecie, jak rozczarowujące jest to, że odkryta w czeluściach archiwów informacja nie zachwyca nikogo poza samym odkrywcą, a wydawca przenosi ją do przypisu? Nie wiecie. A Magdalena Grzebałkowska wie.

4

Po tym spotkaniu wie także, że kocha ekfrazę – choć dotychczas nie zdawała sobie sprawy z jej istnienia. Być może to odkrycie skłoniło ją do podzielenia się ze zgromadzonymi tłumnie w Prozie słuchaczami kilkoma wyznaniami. Niektóre dotyczyły konkretnych książek autorki (tę o Beksińskich skończyła na przykład tylko dlatego, że bardzo nie chciała oddawać zaliczki, a po książce o Komedzie zostały jej… dziury w ścianie niczym po rosyjskim ostrzale), inne samego procesu pisania (okazało się, że reporterka uwielbia chodzić do IPN-u), nie brakło też wstydliwych wyznań z przeszłości (Urszula Glensk wycofała pytanie o grzebanie w archiwach, kiedy jej rozmówczyni przyznała, że w podstawówce złamała koledze nos za wyśmiewanie się z jej nazwiska).

Festiwalowy poniedziałek przyniósł więc dwie pełne emocji, ale i przestrzeni na refleksję rozmowy świetnie dopełniających się duetów. Oby tak dalej!

Ewa Dąbrowska

fot. Max Pflegel

Więcej zdjęć

Program festiwalu

5